wtorek, 9 czerwca 2015

Uspokój się!

'Masz wyjątkowo słodkie i kochane dziecko'
'Jaka Ona jest cichutka!'
'Jest taka spokojna, że można zapomnieć, że w ogóle siedzi z Tobą w jednym pomieszczeniu'
'Jak grzecznie się bawi. I to sama!'
'W ogóle nie krzyczy. To możliwe?'
'Wyjątkowo spokojny egzemplarz Ci się trafił Ewelino'

Nie zdajecie sobie nawet sprawy ile razy w przeciągu pierwszych dwóch lat życia Oliwii te teksty obijały mi się o uszy. Intensywnie do tego stopnia, że powoli zaczynałam wierzyć w to, że urodziłam się w czepku, a moje dziecko to wzór cnót wszelakich. Nie grymasi, rzadko płacze, je niemal wszystko, uwielbia dzieci, garnuszkiem na klocuszek bawi się bitą godzinę, chętnie siedzi w wózku [i nie wstaje podczas jazdy!], bez jęknięcia spędza ze mną godzinę w H&M [o ile ma w ręce maślaną bułkę]. Nie ucieka, przesypia noce, a do sklepu wchodzimy bez obaw, że po raz kolejny wyniesie z niego kinder jajko [oby tylko ;)].
Jak dziś pamiętam dzień, kiedy moje super idealne dziecko kochające wspólne zakupy siedziało sobie spokojnie w koszyku, a ja pchałam je przed siebie w poszukiwaniu muesli. W pewnej chwili zza regału wyskoczył chłopiec - lat może ze dwa. Padł na ziemię urządzając dantejską scenę rozpaczy w akompaniamencie ryku, krzyku i uderzania o posadzkę wszystkimi możliwymi kończynami. Spojrzałam na Jego stojącą obok bezradną matkę, przechyliłam nieco głowę i popatrzyłam na Nią z politowaniem. Była taka biedna. W ogóle nie potrafiła poradzić sobie z sytuacją. Stała tam taka zmieszana, zaatakowana spojrzeniami potykających się o Jej dziecko przechodniów. Gdybym była śmielsza to pewnie sprzedałabym Jej kilka dobrych rad jak wychować super dziecko, bo przecież mnie się to udało. Oliwia wciąż siedziała w koszyku, w bezruchu, wręcz przestraszona sytuacją, której świadkiem się stała. Patrzyła na tego chłopca z takim niezrozumieniem w oczach, że byłam wręcz dumna, że jest taka spokojna i wyważona. I że to wszystko moja zasługa.
Puszyłam się jak paw a głowę miałam zaciągniętą do góry tak wysoko, że w obliczu takich sytuacji z innymi dziećmi w roli głównej każdorazowo haczyłam o sklepowy sufit. Aż do dnia kiedy moje dziecko [tak, to samo] tuż przed ukończeniem drugiego roku życia pierwszy raz runęło na ziemię w Tesco. W jednej chwili stałam się TĄ MATKĄ. Tą, której dziecko wije się jak gąsienica zbierając cały możliwy kurz z podłogi i drze się tak głośno, że masz ochotę stanąć obok tych wszystkich obgadujących Was ludzi i powiedzieć:
- Nie do wiary, taka urocza dziewczynka a tak skandalicznie się zachowuje. 
A tak w ogóle to gdzie jest Jej matka?!


W ten oto sposób moja głowa wróciła na swoje miejsce. Moje dziecko wpadło w tryb przyspieszonego rozwoju emocjonalnego połączonego z kompletną nieumiejętnością radzenia sobie ze swoimi emocjami i tak oto do końca lata byłam już zaprawiona w boju. Co prawda Jej zachowania nie były ani nagminne ani też rażące do tego stopnia, że bałam się wychodzić z Nią z domu, ale przyznam się bez bicia, że kilka razy zdarzyło mi się zamknąć za sobą drzwi i... płakać.

Bo są takie chwile, że zwyczajnie stajesz, rozkładasz ręce i nie wiesz co robić dalej.
I o ile każdy robi to co uważa za stosowne ja zawsze staram się pamiętać, że dziecko w czasie ataku histerii wcale nie ma na celu zrobienia mi na złość. Ono zwyczajnie nie potrafi poradzić sobie z towarzyszącym mu nadmiarem bodźców. Jesteśmy starsi i mądrzejsi, jesteśmy dorośli, a więc pewne rzeczy umiemy sobie po prostu wytłumaczyć. Jesteśmy rodzicami, a więc ludźmi odpowiedzialnymi za to by nauczyć swoje dzieci współodczuwania.
Tylko jak to zrobić skoro sami jeszcze nie posiadamy odpowiednich umiejętności?
O tym, że długa droga przede mną przekonana jestem za każdym razem kiedy po raz pierdyliąty przychodzi do kuchni po coś słodkiego, a ja w końcu mówię STOP. Ona zaczyna histeryzować, a ja zamiast zrobić wszystko tak jak być powinno robię najgorszą rzecz na świecie, mówię do Niej: uspokój się!
I dopiero po którymś razie orientuje się, że znowu robię to samo. W dodatku coś, co nie przynosi żadnego efektu poza tym odwrotnym do oczekiwanego. Ale z jakiegoś powodu podczas kolejnego ataku histerii znowu łapię się na tym, że Jej to powtarzam. Jak mantra. Każdy kto choć raz doświadczył ataku furii ze strony dziecka wie, że jedynym o czym myśli się wtedy to... cisza. Pragniemy spokoju, a więc wypływa z nas egoizm. Któregoś dnia w momencie totalnej kulminacji miałam przemożną ochotę założyć na uszy słuchawki z muzyką i zamknąć oczy. Nie widzieć, nie słyszeć, odciąć się. Spojrzałam w te zapłakane oczy i właśnie wtedy moja Córcia, która ledwie odrosła od ziemi nauczyła mnie współodczuwać. Jej niechęć, ból, rozdrażnienie, złość, a zarazem tak wielką potrzebę bliskości, czułości i zrozumienia.
Zrozumiałam wtedy dokładnie sens wypowiedzianych kiedyś słów, że prawdziwa miłość jest wtedy kiedy ludzie potrafią BYĆ ze sobą na dobre i złe. Ze sobą. Nie obok siebie.
Przytuliłam Ją wtedy mocno i od tej pory staram się być z Nią podczas każdego ataku, bo głęboko wierzę, że to jak traktuje Ją dzisiaj, przełoży się na naszą późniejszą relację. Dlatego tak ważne jest dla mnie, by w końcu oduczyć się Ją uspokajać. Bo w końcu przyjdzie taki czas, że krzyk rozpaczy o cukierka ustąpi miejsca wewnętrznej katastrofie związanej z dorastaniem. Walczę o to, by zawsze widziała we mnie powiernika każdej myśli. Nie zobaczy go jeśli nie udowodnię Jej, że zawsze, ze wszystkim i we wszystkim jesteśmy razem. Nie uciszając się.