Kiedyś zastanawiałam się ile prawdy jest w stwierdzeniu, że po urodzeniu dziecka wszystko się zmienia. Teraz jestem absolutnie pewna, największej zmianie ulegamy my - kobiety. Nie każda i nie zawsze, ale czy to właśnie nie wyjątki są potwierdzeniem reguł?
W skrajności popadałam odkąd pamiętam. Zawsze chciałam mieć rodzinę, a więc dzieci i męża. Co dzień gotować dla Nich obiady, ścierać wgniecionego w dywan banana, zaczytywać się razem w dziecięcych książkach, zastanawiać się czym zmyć ze ściany ślady po świecowych kredkach, aż w końcu zasypiać wspólnie z tą małą rączką pachnącą skradzioną ze stołu czekoladą na policzku. Z drugiej strony nie wyobrażałam sobie życia z jednym mężczyzną, chciałam się spełniać, realizować, przeżywać przygody, być wolna jak ptak i niezależna. Ale już najbardziej ze wszystkiego nie chciałam zobaczyć siebie w roli domowej kury. Nie podoba mi się to określenie, nie lubię go.
Boimy się tego czego nie znamy, z czym nigdy wcześniej nie mieliśmy styczności, nie wiemy czego oczekiwać - to absolutnie normalne.
Podjęcie decyzji o założeniu rodziny, a co za tym idzie opanowaniu sztuki kompromisu, zbieraniu spod łóżka mężowych skarpetek, życiu z premenstrual syndrome, spaniu w jednym łóżku po wielkiej awanturze, po to by za jakiś czas wisieć na kołysce i nie kłaść się w ogóle - o ile w ogóle można być przygotowanym na coś takiego to z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że nie byłam. Bo chciałam i nie chciałam, moje wyobrażenia o idealnym życiu znacznie się od siebie różniły, rozdarta sama już nie wiedziałam czego oczekiwałam od życia tu i teraz, ale i w przyszłości.
Aż któregoś pięknego dnia do moich drzwi zastukało szczęście i nadzieja - zrozumiałam, że nie mam się czego bać - że skoro miliony innych kobiet daje radę rodzić, później poprawnie opiekować się dzieckiem, gotować mężowi po czym On wciąż żyje - to jednak można i niby dlaczego ja mam nie dać rady? Czy jestem jakkolwiek gorsza od tej Pani, stojącej za mną w kolejce w warzywniaku jedną ręką szarpiąc się z dzieckiem, a w drugiej trzymając telefon i dyskutując z mężem o kolacji?
Mimo iż pozostał we mnie swoisty lęk, którego pielęgnuje w sobie choć nie chcę już od momentu poczęcia, to wiele się od tamtego czasu zmieniło i wiele zrozumiałam. Jeśli kiedykolwiek coś pójdzie nie tak to ZAWSZE będę miała ze sobą wspomnienie każdej cudownej spędzonej razem chwili. I cieszę się, że zaszłam w ciążę, bo gdyby nie to, nie wiem czy kiedykolwiek pogodziłabym ze sobą te różnotorowe życiowe oczekiwania. A strach? Staram się dawać z siebie 120% na każdej płaszczyźnie naszego wspólnego życia i znam swoją wartość. Jeśli moje dziecko przyjdzie do mnie za kilka lat i w złości powie, że jestem do dupy - przeżyję to. Zrobię wszystko, żeby nie powiedziało tego za kilkanaście.
Mimo iż pozostał we mnie swoisty lęk, którego pielęgnuje w sobie choć nie chcę już od momentu poczęcia, to wiele się od tamtego czasu zmieniło i wiele zrozumiałam. Jeśli kiedykolwiek coś pójdzie nie tak to ZAWSZE będę miała ze sobą wspomnienie każdej cudownej spędzonej razem chwili. I cieszę się, że zaszłam w ciążę, bo gdyby nie to, nie wiem czy kiedykolwiek pogodziłabym ze sobą te różnotorowe życiowe oczekiwania. A strach? Staram się dawać z siebie 120% na każdej płaszczyźnie naszego wspólnego życia i znam swoją wartość. Jeśli moje dziecko przyjdzie do mnie za kilka lat i w złości powie, że jestem do dupy - przeżyję to. Zrobię wszystko, żeby nie powiedziało tego za kilkanaście.
Los tak chciał, przestałam się bać. Noszę w sercu piękne wspomnienia, których nikt mi nie odbierze. I uwierzcie mi, że choć czasem przypominam sobie, że było jakieś życie przed pojawieniem się Oliwii, przed tym jak przełączona zostałam na tryb 'mama' - nigdy nie żałowałam, że dobiegło ono końca.
A przy okazji - babcię Oliśkową przedstawiamy. :)
A przy okazji - babcię Oliśkową przedstawiamy. :)
Pierwsze zdjęcie jest boskie!!! Takie bajkowe!! :)
OdpowiedzUsuńGratuluję mocno! Mi się nadal się układa, i niestety życie partnerskie w ogóle mi nie wychodzi...
Z tego wychodzi, że matczyne nieco lepiej. Ale szału też nie ma
Buziak ;*
A myślisz, że moje tak ZAWSZE wychodzi? Ja im dłużej jestem z mężem tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że żyjemy w dwóch różnych bajkach, mamy inne pasje i [chyba] oczekiwania - grunt to się dotrzeć i albo to się stanie albo nie. Ale piękne wspomnienia zostają. :)
UsuńMacierzyństwo to najpiękniejsze co mogło mnie spotkać, nie żałuję ani jednej sekundy że zdecydowałam się na dziecko, przeciwnie coraz odważniej kiełkuje we mnie myśl o gromadce :)
OdpowiedzUsuńRewelacyjny blog :) mała jest świetna!
OdpowiedzUsuńzapraszamy do nas na konkursik :) http://www.miszka-fashion.blogspot.com/2013/10/23-konkurs.html
OdpowiedzUsuńTeż się zastanawiam czasem jak zmieni się moje (nasze) życie po urodzeniu dziecka. To się okaże:) Pierwsze zdjęcie szczególnie mi się podoba, jak z bajki:)
OdpowiedzUsuń