Niecierpliwa jestem od zawsze.
Zaczęło się od pierwszych butelek mleka, które 'zerowałam' po dwie na raz z prędkością światła, uparcie twierdząc, że to wciąż za mało. Do koszyka w ciągu zakupów zaciekle wrzucałam Kinder Niespodzianki i przykrywałam je codzienną gazetą. Kiedy tata orientował się i wyciągał je z koszyka mówiąc: dziś już zjadłaś w tym samym momencie pod gazetą lądowało kolejne - i tak w kółko.
Niecierpliwiłam się kiedy mama w końcu odbierze mnie z przedszkola, później nerwowo stukałam o blat zastanawiając się kiedy zadzwoni dzwonek na przerwę. Kiedy będą wakacje, kiedy będę miała wolne w pracy, kiedy ktoś zadzwoni, kiedy zajdę w ciążę, kiedy urodzę, kiedy Ona zacznie śmiać się, chodzić, mówić...
I choć z wybiegania w przyszłość zrezygnowałam a z wiekiem zauważam u siebie delikatne spuszczanie z tonu, pozostałam cholerykiem, którego nierzadko z równowagi wyprowadza absolutnie wszystko.
Przychodzą jednak czasami takie dni i odchodzą niestety... kiedy to zamieniam się w chodzącą cierpliwość anielską.
Mówiąc kolokwialnie: wisi mi wtedy wszystko jak kilo kitu.
Pobudka skoro świt, palce w oku i pretensjonalne: NO CZYTAJ!
Rozlane mleko, karmienie bułką niewidzialnego psa, wojna o 'Charliego i Lolę', piętnasty raz pokazany język oznaczający nic innego jak koniec miłości. Zepsuta zmywarka i piętrzące się naczynia w zlewie, czas który stoi w miejscu, pęknięty worek, rozsypane na korytarzu śmieci, brak masła do puree i 'nie będę jadła obiadu, daj mi Danio!'
Stłuczona szklanka, uderzenie w małego palca u stopy, rozsypanych po dywanie pierdyliard mini zabaweczek z Kinder Niespodzianki, dźwięki interaktywnego tabletu, brak wody w kranie. Spalona żarówka, zapomniane pranie, które skisło w pralce, nerwoból w plecach, a duża wskazówka na zegarze wciąż ani drgnie.
Wcale nie jest tak, że tego nie zauważam. Jakby nie było przechodzę obok próbując zbyć, bo czuję, że mam ciekawsze zajęcia. Park, Ona i ten, który pozwala mi rozkoszować się cudownymi chwilami [tak, Nikon właśnie ;)], Pławię się w promieniach słońca, cieszę oczy kolorami wiosny, słuchamy wspólnie śpiewu ptaków, a kwitnące drzewa tak pięknie pachną.
Cokolwiek odpowiada za ten stan umysłu, żałuję, że nie sprzedają tego w sklepie pod domem. W takich chwilach mam ochotę pakować swój obrzydliwie świetny nastrój do torebek i rozdawać na ulicy.
Takiego wieczora oglądam zdjęcia, patrzę na moją śpiącą Córkę, która jeszcze kilka godzin temu stała przed obiektywem i nadziwić się nie mogę, że jestem mamą tak cudnej, mądrej, kochanej dziewczynki. Która nie potrzebuje tych dni by być w pełni szczęśliwą. Dla Niej każdy dzień to przygoda, wyzwanie, odkrycie nowych uczuć, jak kolejnych kart w grze. Każdy Jej dzień jest słoneczny nawet kiedy za oknem pada deszcz. I nawet kiedy jakiś paskudny chochlik się wkradnie, omijam Jej gorsze zachowania slalomem, jak porozkładane na podłodze Lego.
Nie ma nic piękniejszego od TYCH dni. Tych, które Ona ma zawsze, a których ja pomału się uczę.





Piękna notka! Piękny tekst! Piękne zdjecia!!!
OdpowiedzUsuńLov!! :***
nic dodać nic ująć a pod nosem został mi tylko lekki uśmieszek zrozumienia :))
OdpowiedzUsuńoooojejj Jak Ty to opisałaś pięknie. Na początku się naśmiałam a pod koniec poryczałam. Dziękuję! Tego mi było dziś trzeba. Dobrej nocy <3
OdpowiedzUsuńSama słodycz! :)
OdpowiedzUsuńAle pięknie napisane :))) no cudnie ♥ A Oli już taka dorosła się zrobił :)) prześliczna jest :)) ♥
OdpowiedzUsuńcudna Oliwka <3
OdpowiedzUsuńbosko wygląda!
-
a gdy przeczytałam o palcach w oku i żądaniu czytania to normalnie jakbym o swoich ostatnich pobudkach czytała, mimo zmęczenia KOCHAM TO <3
bardzo mi się podoba cały tekst !