Czas spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać - tak, jestem choleryczką, a z równowagi wyprowadzić mnie może absolutnie wszystko. I każdy.
Mój mąż średnio pięć razy dziennie, z czego minimum osiem godzin jest w pracy, a kolejnych dziewięć przesypia.
Podobno już od 'kołyski' wściekałam się, że mleko w butelce za szybko się kończyło. Jak dziś pamiętam dzień, kiedy na podwórku cisnęłam w kolegę wielgachnym kamieniem, bo powiedział coś co mi się nie spodobało. Jestem zdolna wyrzucić mężowi z szafy wszystkie ciuchy i powiedzieć, żeby się wyprowadzał, bo wypił piwo, choć obiecał, że nie będzie. Z wiekiem zamiast spuszczać z tonu odnotowuje tendencję zwyżkową. Nie pomaga napar z melisy [nawet z kilku saszetek...], ziołowe tabletki, ani żaden cud miód. Jest chyba tylko jedna rzecz, która mogłaby pozwolić mi wyluzować, ale nie będę o niej mówić, bo nie jest do końca legalna. Właściwie to wcale. Mam nadzieję, że moje dziecko nigdy nie wpadnie na to co miałam na myśli...
I choć samej ze sobą momentami ciężko mi wytrzymać to otoczenie również powinno uderzyć się w pierś, ugryźć w język, czy w cokolwiek co zaboli i zwyczajnie przestać mnie prowokować czerpiąc z tego nadzwyczaj dziką przyjemność.
I choć nieznośna jestem do kwadratu, to są takie dni [i mijają - niestety] kiedy to absolutnie nic mnie nie rusza. Piętnaste w przeciągu minuty 'mamusia!', rozlana na dywan herbata, mój [drogi!] podkład rozsmarowany na kafelkach. Rozsypane ciastka, zabawki fruwające z jednego kąta salonu - do drugiego, brudne ciuchy wrzucone do szafy przez nieszczególnie sokole oko [ono wie, że mam je na myśli]. Awantura o bajki w TV, makaron z zupy we włosach, ani... płyn do baniek, rozlany na nasze łóżko.

Są takie dni, kiedy najzupełniej w świecie nie zwracam uwagi na nic co mogłoby wyprowadzić mnie z równowagi. Biorę głęboki oddech, delektuję smakiem każdego kęsa czekoladowej muffinki, z uśmiechem patrzę na moje rozhisteryzowane dziecko, które po chwili śmieje się samo z siebie. Nucę coś przyjemnego, robię gorącą czekoladę, wpuszczam do domu trochę słońca i czytam - być może Twojego bloga. Z czegokolwiek by to się nie brało, żałuję, że nie sprzedają tego w pigułce. W takich chwilach mam ochotę pakować swój dobry humor w worki i rozdawać kilogramami. Albo [bardziej wskazane biorąc pod uwagę pierwszą część wpisu] upychać po szafkach na 'czarną godzinę'.
W takich momentach ściągam z łóżka wszystko co zostało zalane płynem do baniek i... puszczamy je razem.
Wżyciu każdej kobiety są chwilę kiedy ma ochote powiedzieć ,,dość,, róbcie co chcecie ja nie mam siły. Ale tak naprawdę to my trzymamy to wszystko w garści i nie możemy nigdy się poddawać
OdpowiedzUsuńKochana spokojnie jeszcze tylko rok albo dwa i bedzie lepiej, pod warunkiem że nie damy sobie drugiego dziecka zrobić :D
OdpowiedzUsuń