piątek, 20 grudnia 2013

LIGHT OF DAY.

Czas spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać - tak, jestem choleryczką, a z równowagi wyprowadzić mnie może absolutnie wszystko. I każdy.
Mój mąż średnio pięć razy dziennie, z czego minimum osiem godzin jest w pracy, a kolejnych dziewięć przesypia.
Podobno już od 'kołyski' wściekałam się, że mleko w butelce za szybko się kończyło. Jak dziś pamiętam dzień, kiedy na podwórku cisnęłam w kolegę wielgachnym kamieniem, bo powiedział coś co mi się nie spodobało. Jestem zdolna wyrzucić mężowi z szafy wszystkie ciuchy i powiedzieć, żeby się wyprowadzał, bo wypił piwo, choć obiecał, że nie będzie. Z wiekiem zamiast spuszczać z tonu odnotowuje tendencję zwyżkową. Nie pomaga napar z melisy [nawet z kilku saszetek...], ziołowe tabletki, ani żaden cud miód. Jest chyba tylko jedna rzecz, która mogłaby pozwolić mi wyluzować, ale nie będę o niej mówić, bo nie jest do końca legalna. Właściwie to wcale. Mam nadzieję, że moje dziecko nigdy nie wpadnie na to co miałam na myśli...
I choć samej ze sobą momentami ciężko mi wytrzymać to otoczenie również powinno uderzyć się w pierś, ugryźć w język, czy w cokolwiek co zaboli i zwyczajnie przestać mnie prowokować czerpiąc z tego nadzwyczaj dziką przyjemność.

I choć nieznośna jestem do kwadratu, to są takie dni [i mijają - niestety] kiedy to absolutnie nic mnie nie rusza. Piętnaste w przeciągu minuty 'mamusia!', rozlana na dywan herbata, mój [drogi!] podkład rozsmarowany na kafelkach. Rozsypane ciastka, zabawki fruwające z jednego kąta salonu - do drugiego, brudne ciuchy wrzucone do szafy przez nieszczególnie sokole oko [ono wie, że mam je na myśli]. Awantura o bajki w TV, makaron z zupy we włosach, ani... płyn do baniek, rozlany na nasze łóżko.


Są takie dni, kiedy najzupełniej w świecie nie zwracam uwagi na nic co mogłoby wyprowadzić mnie z równowagi. Biorę głęboki oddech, delektuję smakiem każdego kęsa czekoladowej muffinki, z uśmiechem patrzę na moje rozhisteryzowane dziecko, które po chwili śmieje się samo z siebie. Nucę coś przyjemnego, robię gorącą czekoladę, wpuszczam do domu trochę słońca i czytam - być może Twojego bloga. Z czegokolwiek by to się nie brało, żałuję, że nie sprzedają tego w pigułce. W takich chwilach mam ochotę pakować swój dobry humor w worki i rozdawać kilogramami. Albo [bardziej wskazane biorąc pod uwagę pierwszą część wpisu] upychać po szafkach na 'czarną godzinę'.
W takich momentach ściągam z łóżka wszystko co zostało zalane płynem do baniek i... puszczamy je razem.


2 komentarze:

  1. Wżyciu każdej kobiety są chwilę kiedy ma ochote powiedzieć ,,dość,, róbcie co chcecie ja nie mam siły. Ale tak naprawdę to my trzymamy to wszystko w garści i nie możemy nigdy się poddawać

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana spokojnie jeszcze tylko rok albo dwa i bedzie lepiej, pod warunkiem że nie damy sobie drugiego dziecka zrobić :D

    OdpowiedzUsuń