piątek, 11 lipca 2014

Łap oddech.

Ostatnio zapytałam Was drogie mamy czytelniczki, czy na przestrzeni ostatniego miesiąca zrobiłyście coś tylko dla siebie. W przeciągu kilku minut zaczęły napływać do mnie wiadomości prywatne i komentarze. Chciałabym napisać Wam, że wpadłam w totalną konsternację, kiedy jedna z Was napisała, że zrobiła sobie herbatę. Albo, że z zatrwożeniem czytałam wiadomość o tym, że jedna z mam przez ostatnie pół roku nie kupiła dla siebie nowego ubrania, kosmetyku, ulubionej gazety nawet. Chciałabym napisać: Wy tak serio? Serio serio? Ale nie napiszę.


 Jeszcze kilka miesięcy temu siedziałam po uszy.
Za każdym razem kiedy wychodziłam na zakupy tworząc w głowie listę rzeczy niezbędnych dla siebie, wracałam z czymś nowym [niekoniecznie super-potrzebnym] dla Młodej. Bzika dostałam z chwilą kiedy z widocznym już brzuchem kupiłam w H&M pierwsze skarpetki z serduszkiem i napisem MAMA. Później poszło z górki. 
Propozycję każdego wyjścia z domu celem relaksu obracałam w myślach pięćset razy, jak gdyby w przeciągu tych kilku godzin świat małego dziecka bez mamy miał runąć. Wychodziłam z założenia, że nikt nie zajmie się Oliwią lepiej niż ja, że przecież możemy robić razem tyle fajnych rzeczy, albo nie robić nic i poleżeć na kanapie. W każdym razie wyjście na kawę/zakupy/plotki/ławkę w parku może przecież poczekać, możemy odłożyć to na później, w końcu co się odwlecze - nie uciecze.
Na piwo też nie chodziłam, bo nie chciałam, żeby ktokolwiek powiedział w przyszłości mojemu dziecku, że zamiast siedzieć z nim w domu włóczyłam się po knajpach. Wyrzuty sumienia poganiane wyrzutami sumienia. I tak dalej...
Nastawiona na tor MAMA, zrezygnowałam z większości rzeczy, które kiedyś sprawiały mi przyjemność. Wydawało mi się wtedy [a może faktycznie tak było?] iż czerpanie maksymalnej radości z bycia mamą sprawia, że inne - nawet błahe i takie co złamanego grosza nie kosztują - przyjemności mogą nie istnieć.

'Ty głupia babo, rozpędź się i pozwól ścianie Cię zaatakować'.
Tak, dokładnie to powiedziałabym Ewelinie z nie tak odległej przeszłości.

Detoks przyszedł niezapowiedzianie, kiedy któregoś dnia wyniosłam ze sklepu reklamówkę ubrań tylko dla siebie, a pieniądze z urodzin zamiast na wyprzedaże z działu KIDS przeznaczyłam na realizowanie własnej pasji - czyli nowy obiektyw. No dobra, przyznaję się, że w Zarze też popłynęłam. Ale minimalnie, słowo!

Decyzja o pierwszym przenocowaniu Oliwii w domu babci po raz pierwszy została podjęta spontanicznie. Chciałabym pochwalić się, że przeze mnie, ale tym razem nie, bo przez moje dziecko. Ucięłyśmy tę pępowinę wraz z ukończeniem przez Oliwię trzech lat. Skłamałabym gdybym powiedziała, że spokojnie przespałam noc, że czułam się super ekstra z myślą, że pierwszy raz od niespełna trzech lat nie wejdę do Jej pokoju kiedy chcę i nie dam Jej buziaka, bo zwyczajnie Jej tam nie zastanę. Po raz kolejny odezwało się we mnie poczucie winy, któremu teraz powiedziałabym, żeby schowało się głęboko do kieszeni.

Nagle okazało się, że wyjście z domu i złapanie oddechu jednak było mi potrzebne. Że odkąd zostałam mamą nie przeczytałam od deski do deski żadnej książki, odbiło się na moim zasobie słów - a w zasadzie na jego braku. I że przez jedzenie swojej porcji obiadu + dojadanie po dziecku + jedzenia z przyzwyczajenia, przytyłam osiem kilo. Okazało się, że to, że czułam się dobrze nie było blefem. Czułam się świetnie w roli mamy, zapominając, że jednocześnie jestem kobietą, żoną, koleżanką, sąsiadką... i że spełnienie na tym polu też jest ważne.

W przeciągu dwóch ostatnich miesięcy przeczytałam tyle ile nie dałam rady ogarnąć przez ponad trzy lata. Odzyskałam znajomych, pewność siebie i zrzuciłam te pieprzone osiem kilo.

Nigdy bardziej niż teraz nie zdawałam sobie sprawy, że przyjemności są ważne, bo dzięki nim życie staje się po prostu piękniejsze.

Nikt nie powiedział, że wszystkie przyjemności musimy realizować wspólnymi siłami. Jesteśmy bardzo zżytymi, ale jednak odrębnymi jednostkami i nie zawsze mamy ochotę spełniać się w ten sam sposób. Zrozumiałam, że odpoczynek od siebie po prostu się przydaje i Jej i mnie. Wszystko to dzieje się po to by wrócić do siebie stęsknionym, w pełni sił na realizacje zamierzonych celów. W końcu mamy po dwie ręce i dwie nogi, mamy lato i sezon na arbuzy. Pod domem autobus jadący prosto na dworzec PKS, a stamtąd możemy przenieść się dokąd tylko chcemy. Nie dlatego, że to część wychowawczego planu. Dlatego, że chcemy, mamy na to siłę i czerpiemy satysfakcje. Obie.
Cieszę się, że w końcu zmądrzałam. 



4 komentarze:

  1. Mądra z Ciebie mama.
    Ach jak ja marzę o nowym obiektywie. Na razie niestety chowam to marzenie do kieszeni bo inne, większe w realizacji.
    Zdjęcia cudne.

    Ps. Jaki to obiektyw?:))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. ;)
      Obiektyw to Nikkor af-s 50mm 1.8
      Marzy mi się 1.4 ale moi urodzinowi goście nie byli aż tak hojni. ;P

      Usuń
  2. ja miałam podobnie przez bardzo długi okres wydawało mi się, że muszę być ciągle z dzieckiem, każde wyjście wiązało się z wyrzutami sumienia.. dopiero od paru miesięcy odzyskuję równowagę i nadrabiam zaległości. Zauważyłam jeszcze jedną rzecz, że dziecko też potrzebuje oddechu i odpoczynku od mamy

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja póki co realizuję swoje pasje wraz z dziećmi. Spędzam z nimi całe dnie i czasem mam ochotę od nich uciec ;-) Za rok synek zaczyna edukacje w "zerówce", a córeczka pójdzie do przedszkola. Wtedy mam nadzieję wszystko nadrobić ;-) A teraz prowadzę bloga, który jest dla mnie odskocznią do rzeczywistości.

    OdpowiedzUsuń