środa, 22 kwietnia 2015

If you want to be happy, then be!

Jest kilka takich zasad, które wyjątkowo chciałabym wpoić mojemu dziecku. Tak aby wysłuchało, 'przemieliło', wyciągnęło wnioski i zastosowało je w praktyce. Jedną z nich jest zasada traktująca o tym, że każdy z nas jest kowalem swojego losu i to w dużej mierze od nas samych zależy to jak wyglądać będzie nasza przyszłość. Popularne powiedzenie - każdy je zna, większość używa, nikt nie stosuje.

Często narzekamy, że nie czujemy się do końca szczęśliwi. Z różnych powodów. Jesteśmy niespełnieni w związkach, czujemy się nieatrakcyjni, nie satysfakcjonuje nas praca jaką wykonujemy, bla bla bla...
Każdy z nas ma prawo mieć gorszy dzień i mniej ochoty, ale uwierzcie mi, nic nie usprawiedliwia długotrwałego zawieszenia w czasoprzestrzeni. Jeśli nie robisz nic by zmienić swoje niesatysfakcjonujące życie, nie masz prawa na nie narzekać. 

Jeszcze tak niedawno tkwiłam w związku małżeńskim, który zamiast radości i satysfakcji nieustanne przynosił mi w prezencie łzy i upokorzenia. Mąż traktował mnie jak śmiecia, a ja codziennie wieczorem robiłam mu kanapki do pracy. 
Zgubiłam się. Byłam nieszczęśliwa. Więc jadłam. Jadłam. I jadłam.
Tym oto sposobem nabawiłam się kilku dodatkowych rozstępów i stanu przedzawałowego kiedy na wadze ujrzałam cyfrę 68.
Przestałam kupować sobie ubrania, bo w nic się nie mieściłam. A kiedy już udało mi się w coś wcisnąć - wyglądałam jak potwór.
Było źle do tego stopnia, że przestałam spotykać się z ludźmi, nie odpisywałam na wiadomości, nie odbierałam telefonów. Nie chodziłam do fryzjera i nie malowałam paznokci, nie kupiłam sobie nawet głupiego balsamu do ciała. Jak nie trudno się domyślić, mimo ogromnej chęci aktywizacji zawodowej, szukanie pracy musiałam odłożyć na dalszy plan.
Wtedy zauważyłam, że ludzie mają niebezpieczną tendencje do ciągnięcia wszystkiego w dół - bo tak jest prościej niż dołożyć starań i wypłynąć na powierzchnię.
Wiecie co z perspektywy czasu wydaje mi się w tej całej sytuacji najgorsze? Że nie przejęłam steru i nie zrobiłam nic żeby poczuć się szczęśliwym, spełnionym człowiekiem. Nie zrobiłam tez miliona innych rzeczy, bo analizowałam jak głupia - wszystko. To nie wypada, nie na miejscu, a co ktoś pomyśli, gdzie mnie to zaprowadzi? Zasypana lawiną niepotrzebnych pytań, straciłam tyle czasu na miałkie dyskusje z samą sobą, że teraz kiedy rekonstruuje sobie ostatni rok czuje się jak Max Kolonko - 'proszę państwa to są ręce, to są ręce, które opadają'. 

Mogę podać Wam kolejnych pięć, siedem, dziesięć głównych zasad bycia szczęśliwym, ale nie zrobię tego bo jedyne w co wierzę w tej chwili to to, że bycia szczęśliwym trzeba się po prostu nauczyć, jak każdej innej rzeczy w życiu. Metodą prób, błędów i tych nieszczęsnych opadających rąk.

Dzięki temu co mnie spotkało stałam się człowiekiem świadomym siebie - swoich wad, zalet, mocnych i słabych stron. Życie mnie ukierunkowało, wiem już czego oczekuje w tym momencie od siebie i od świata. Wróciłam do pracy, a dzięki temu jeszcze bardziej doceniam czas spędzony z Córką, przez co w moim odczuciu jest o wiele bardziej produktywny niż wcześniej. Schudłam 11kg, odnowiłam stare przyjaźnie i poczułam, że uzupełniła się jakaś poważna luka w moim sercu. Przyszła wiosna, zaświeciło słońce, odwiedziłam fryzjera i ulubiony sklep z ciuchami - niejako zmuszona zmianą rozmiaru z 40 do 36.

Chcesz zrobić coś dzięki czemu poczujesz się szczęśliwa? Zrób to!
Nie myśl co powie o tym mama, koleżanka, sąsiadka, bo jedyną osobą odpowiedzialną za swoje szczęście jesteś Ty sama.
Więc do licha, kup sobie te limonkowe szpilki za sześć stów i powiedz: Chrzańcie się!
Znacie to powiedzenie, że aby wczuć się w czyjąś sytuacje należy założyć jego buty? W tych modnych szpilach możesz pomykać tylko Ty - pamiętaj o tym.

Tak wiem, myślisz sobie teraz: No dobra, ale przecież mam dziecko. Ono nie wie nawet co to kowal, a los to już w ogóle abstrakcja. Zobowiązuje mnie to co tego aby podejmować decyzje przez które nie usłyszę, że podczas łapania wiatru w żagle źle pokierowałam jego życiem.
Wiem o tym, bo do niedawna sama myślałam o tym z częstotliwością męskiego fantazjowania o seksie. Kiedy byłam już na granicy absurdu ktoś mądry powiedział mi, że do wszystkiego w życiu trzeba dorosnąć, a wiecie do czego przede wszystkim? Do prawidłowego wykorzystywania swojego rozumu.
Tyle było we mnie kiedyś złości na mamę. Że się rozwiodła, zabrała mi tatę, że nie poświęcała mi tyle uwagi ile potrzebowałam. Dopiero teraz kiedy bliżej niż dalej mi do trzydziestki zrozumiałam, że rozwiodła się z ojcem, bo go nie kochała i miała prawo ułożyć sobie życie na nowo. Że nie zabrała mi taty, bo on wciąż był obecny w moim życiu na tyle na ile chciał. Że nie poświęcała mi uwagi, bo harowała jak wół żebym miała fajną kurtkę i modny telefon o którym marzyłam.
Jestem przygotowana na ataki złości i niezrozumienia ze strony mojego dziecka w wieku dorastania. I jakkolwiek mocno przekonana jestem, że niejednokrotnie rozbije mi tym serce na kawałki będę o Nią walczyć. Mocno wierzę w to, że kiedyś przyjdzie taki moment, że poda mi dłoń i powie, że rozumie.

W Twojej podróży dziecko jest pasażerem, nie osobą decydującą. To Ty jesteś mózgiem - trzymasz kierownicę, zwalniasz, dodajesz gazu, myślisz nad wykonaniem manewru. Szczęście jest autostopowiczem i chce wsiąść do Waszego auta. Pytanie tylko czy zatrzymasz się i otworzysz przed nim drzwi, nawet jeśli oznaczałoby to zatrzymanie się na zakazie?



Ten wpis miał w ogóle się nie pojawić, jednak po tym jak podzieliłam się z Wami informacją o tym, że zdecydowałam się wychować Oli w pojedynkę, masowo zaczęły napływać do mnie wiadomości od mam z różnych stron Polski.
Traktowały o tym jak trudne jest życie u boku mężczyzn z którymi nie czują się szczęśliwe, ale nie mają odwagi odejść, najczęściej ze względu na dzieci.
Jakkolwiek irracjonalnie to zabrzmi - rozumiem strach każdej z Was, bo do niedawna odczuwałam to samo i wcale się tego nie wstydzę. Jest takie mądre powiedzenie, że nie ten odważny kto nie czuje strachu tylko ten kto potrafi go pokonać.
Nie będę Was zachęcać ani odwodzić od decyzji, bo każda z Was musi unieść ten ciężar sama. Z absolutną pewnością stwierdzam jednak, że jeśli zdobędziecie się na choćby najmniejszy krok do przodu w walce o swoje szczęście, nie będziecie tego żałować.

2 komentarze:

  1. Uwielbiam Twoje wpisy...nawet takie ! Zawsze dadzą jakiegoś kopa do przemyśleń i zmian..

    Tobie kochana życzę powodzenia i wspaniałą mamą jesteś :) Musimy kiedyś się spiknąć ..jak ja dojde do 36 ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wierzę w Was bo jesteście cudowne i silne! Życzę powodzenia! <3

    OdpowiedzUsuń